Gemini I

– Niech kogoś szlag trafi, to może się w końcu ode mnie odczepią – mężczyzna westchnął i odłożył laptopa. Miał tylko przejrzeć pocztę, ale coś go podkusiło, by sprawdzić o czym się teraz plotkuje. No i sprawdził.
Jedno co musiał przyznać to, że zrobione z ukrycia zdjęcia w pełni oddawały to, jak się czuł. Ale czuć się to jedno, a zobaczyć siebie w takim stanie, to drugie.
– A pieprzyć to – mruknął, sięgając po kolejne piwo. Skoro i tak świat go ujrzał, to nie zamierzał się ograniczać – zwłaszcza, że potrzebował alkoholu.
To był teraz jego lek na wspomnienia, a piwo sprawdzało się ostatnio w tej roli najlepiej. Wypił duszkiem całą zawartość butelki, głośno beknął i już miał sięgać po kolejnego Kingfisher’a, gdy znajdująca się tuż przy nim komórka ożyła.
– Cholera – jęknął, gdy zobaczył kto dzwoni, po chwili wahania odebrał połączenie i prawie ogłuchł.
– Poważnie? Nawet w Daily Mail? Serio?! Popierdoliło cię?!
Odsunął telefon od ucha, ale osoba znajdująca się po drugiej stronie krzyczała tak głośno, że nie miał najmniejszych problemów z usłyszeniem każdej inwektywy rzucanej pod swoim adresem. Może rzeczywiście wyjście w takim stanie, by uzupełnić zapasy piwa, nie było najbardziej fortunnym pomysłem, ale mleko się już rozlało.
Minęło kilka minut, ale jego rozmówca zamiast się uspokoić, tylko bardziej się nakręcał.
Wystarczy tego dobrego – pomyślał i przybliżył telefon do ucha.
– James – odezwał się zdecydowanym głosem, przerywając tym samym potok przekleństw. – Skończyłeś już? Dzwonisz w sprawie tych zdjęć, czy masz coś jeszcze do powiedzenia?
– Ależ mnie wkurzasz. Musisz mi tak utrudniać robotę? Ze wszystkich moich klientów mam z tobą najwięcej problemów.
– To na cholerę ze mną jeszcze jesteś?
– Bo najwięcej na tobie zarabiam.
Słysząc te słowa, wybuchnął śmiechem. Cenił Weaver’a za szczerość, ale dobrze wiedział, że ten skurczybyk może i na nim zarabia, ale też go wyjątkowo lubi. Żadne pieniądze nie byłyby w stanie zrekompensować jego agentowi tylu medialnych i wizerunkowych kryzysów, jakie mu ostatnio fundował. Zresztą nie tylko ostatnio.
– Chcesz mnie pocieszyć czy dobić? – zapytał Josh.
– Nie flirtuj ze mną – Weaver błyskawicznie go usadził. – Normalnie bym to jeszcze przeciągnął, ale zakładam, że już piłeś, a potrzebuję szybkiej odpowiedzi. Chyba, że nie piłeś?
Josh w odpowiedzi zakrztusił się i odchrząknął.
– Nie – jęknął James. – Zostawiam to. To znaczy wydajesz się być w miarę trzeźwy, więc się skup chociaż na chwilę. Od razu podkreślę, że tego nie rozumiem, ale nie zamierzam wyjaśniać o co w tym chodzi. Co prawda nie wiem, czy twoje wczorajsze uliczne popisy nie wpłyną na propozycję, ale muszę w razie czego znać twoje stanowisko już teraz.
Josh, aż się wyprostował słysząc dziwną desperację w głosie agenta. To musiało być coś nietypowego.
– Rozmawiałem z pewnym człowiekiem na temat planowanego serialu. Dostałem też scenariusz pilotażowego odcinka i synopsis pierwszej serii. Prosili, żebyś się z tym zapoznał i jeśli będziesz chciał w to wejść, to główna rola jest twoja.
– Co? – Calvados nie wytrzymał. – Chcą mnie w ciemno?
– Szczerze to chcieli do wczoraj, bo nie wiem co będzie dzisiaj. Możliwe, że po zobaczeniu twojej zapijaczonej mordy, zmienią zdanie. Tak czy inaczej wolałbym przed rozmową na temat twojego udziału wiedzieć, czy chcesz to zrobić czy nie.
– Gdzie jest haczyk? – Josh nie bawił się już w subtelności. Oczekiwał szczerej odpowiedzi i taką dostał.
– Dla mnie to nie jest haczyk, ale dla ciebie może być. Propozycja wyszła od NBC i serial chcą kręcić u siebie.
Josh nie był pijany, ale miał już w sobie zawartość trzech butelek piwa. A mimo to wytrzeźwiał błyskawicznie. Gdyby się zgodził, oznaczałoby to maraton za oceanem.
– Kiedy?
– Chcą zacząć jak najszybciej. I od razu uprzedzam, że inna stacja chce położyć na tym łapy, ale niezależnie od tego kto ostatecznie będzie odpowiadał za produkcję, stratny nie będziesz.
– Wyślij mi to co masz. Przeczytam, gdy wytrzeźwieję i dam ci znać – Josh odparł i się rozłączył.
Tym razem alkohol był wymówką. Potrzebował czasu, by nie tylko zapoznać się z propozycją, ale by skontaktować się z człowiekiem, z którym dotychczas uzgadniał takie projekty.
Email od Jamesa przyszedł prawie natychmiast po zakończeniu rozmowy i nie oparł się pokusie. Już po przeczytaniu kilku pierwszych stron poczuł mrowienie, które towarzyszyło zawsze interesującej go roli. Może nie będzie to hit, ale zapowiadało się na dobrą zabawę.
Nadszedł zatem czas na mniej przyjemną część.
Wziął ponownie do ręki telefon i cierpliwie czekał na nawiązanie połączenia. Odetchnął z ulgą, gdy człowiek, do którego dzwonił, w końcu odebrał.
– Czego?
Niezbyt przyjazny głos mężczyzny był dziwnie zniekształcony. Calvados przeszedł do konkretów.
– Musimy porozmawiać. Możliwe, że szykuje mi się praca, i …
Znajdujący się po drugiej stronie linii mężczyzna nie pozwolił mu dokończyć.
– I? Mam cię pobłogosławić?
Josh powstrzymał się od kąśliwej uwagi i najspokojniej jak mógł odparł.
– Trochę tak.
Pewność, że jest gorzej niż mu się wydawało zyskał, gdy jego rozmówca odparł:
– Teraz się mnie o zgodę pytasz?
Kac, wypite przed chwilą piwo, fotoreporterzy, którzy najprawdopodobniej czatowali gdzieś w pobliżu, licząc na kolejne kompromitujące go zdjęcia – to wszystko przestało się liczyć wobec czegoś innego. Jego cholernego wspólnika.
Był pewien, że Maxwell ma już za sobą ostatnie wydarzenia. Może nie całkowicie, ale powoli wychodzi z tego kryzysu. Nie chciał rozdrapywać zasklepiających się ran i dlatego nie kontaktował się nim zbyt często, a ciszę ze strony Reese’a uznał za dobry znak. Ale się pomylił. Maxwell nie dochodził do siebie, ale coraz bardziej się pogrążał, a teraz był najzwyczajniej w świecie pijany. Pierwotnie chciał z nim omówić wszystko przez telefon, ale błyskawicznie zmienił plany. Cokolwiek się działo z Maxem, nie było to niczym dobrym i niezależnie od tego co się działo w Londynie, musiał rzucić wszystko i potrząsnąć Reese’em osobiście.
– Kiedyś trzeba zacząć. Przylecę najpóźniej za dwa dni – odparł Josh i się rozłączył.
Ty to umiesz mnie zająć, jak mało kto – pomyślał i wtedy przypomniało mu się, że była jeszcze jedna osoba, która zajmowała go o wiele bardziej i wnosiła jeszcze większy chaos w jego życie. A raczej w życie ich obu.
– Zamknij się Calvados! – Musiał się jak najszybciej doprowadzić do porządku, a takie wspomnienia nie wnosiły nic dobrego. – Jak to leciało? Nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być gorzej. Niech cię szlag trafi Max!
Złorzeczył pod nosem, ale tak naprawdę to się martwił. To nie on oberwał najgorzej, a ledwo się trzymał. Założył, że Max jest silny, ale okazało się, że smoka jednak dało się pokonać.
W im gorszej sytuacji był, tym łatwiej przychodziło mu znaleźć rozwiązanie. Podobnie było i teraz.
Zorganizowanie samolotu było najłatwiejsze, a i tak zajęło mu to prawie cały dzień. Większym problemem były czatujące na niego hieny z aparatami, bo ostatnie czego potrzebował to kolejne zdjęcia. Jedyny pomysł na jaki wpadł to samochód z zaciemnionymi szybami, ale istniało ryzyko, że jakiś paparazzi pokusi się o jazdę za nimi – tak na wszelki wypadek.
I gdy pomyślał, że chyba jednak nie może być gorzej, zadzwonił telefon. Z numeru, którego nie widział od dawna. Ogarnął go niewytłumaczalny paraliż, bo problem, który wtedy istniał, został rozwiązany, a jeśli ten człowiek jednak się z nim kontaktował, mogło to oznaczać tylko gigantyczne kłopoty.
Odebrał telefon i świat się zatrzymał, gdy usłyszał słowa:
– Szefie, mamy poważny problem.
** ** ** ** ** ** ** ** ** **
Tom I – Paradoks
Tom II – Gemini
Gemini II (premiera wkrótce)
Najnowsze komentarze